Początek sezonu na szparagi, który w Polsce zaczyna się zwykle koło połowy kwietnia i trwa do połowy czerwca, oznacza – przynajmniej dla mnie – prawdziwy, ostateczny koniec nieubłagalnej, ciągnącej się miesiącami zimy – dowód na to, że wreszcie jest w miarę ciepło a obecność słońca staje się raczej regułą niż wyjątkiem. Pierwsze szparagi, które właśnie się się pojawiły, są również zapowiedzią, że kończy się zgrzebność i szarzyzna, i że zaraz będą się pojawiały inne wiosenne warzywa.
Rosnąca u nas odmiana jadalnych szparagów to asparagus officinalis, szparag lekarski. Jest wieloletnią, w malowniczy sposób rozwichrzoną i rozgałęzioną byliną rosnącą do dwóch metrów nad ziemią. Kolor jadalnych pędów zależy od sposobu uprawy: zielone wyrastają nad powierzchnię gruntu (i to te tak dekoracyjnie się rozrastają po zakończeniu zbiorów) a białe są hodowane przysypane ziemią, w specjalnych kopcach, bez dostępu światła. Zielone i białe (zwane czasem polskimi) szparagi należą więc tak naprawdę do jednego gatunku. Uważa się, że zielone mają więcej wartości odżywczych (ale jedne i drugie są bardzo lekkostrawne i zdrowe: są świetnym źródłem witaminy C, kwasu foliowego, soli mineralnych, przeciwutleniaczy i błonnika). Można je – szczególnie zielone, które nie wymagają obierania – błyskawicznie przyrządzić i otrzymać wyrafinowane danie (chociażby tak banalne jak krótko gotowane szparagi z jajkiem w koszulce) lub wyrafinowany dodatek do dania. Szczególnie jeśli podamy je w towarzystwie wina (połączenie niebezpiecznie się narzucające); bardzo dobrze sprawdzają się tu riesling, gruner veltliner, chablis i szampan oczywiście.